wtorek, 30 września 2014

Słowo na dziś


"Przyroda pomaga poszerzyć świadomość (...). W przyrodzie nie ma nic małego, miernego; nic, co nas trapi czy zubaża. Przeciwnie, czujemy się w niej powołani do wielkości i - jakbyśmy chcieli w siebie wchłonąć to, co jest na zewnątrz - rozszerzamy instynktownie płuca i oddychamy głęboko".

                         
                                                                                 Tiziano Terzani - Nic nie dzieje się przypadkiem



Połów - jezioro Błędno.

niedziela, 28 września 2014

Niebezpieczny świat roślin


Rośliny bywają bardziej przebiegłe i niebezpieczne niż nam się często wydaje. Dopiero, gdy rozpoczynają swój atak, ludzie orientują się, że przyroda wymyka się im spod kontroli. Natura nigdy nie będzie w pełni nadzorowana przez człowieka i to chyba dobrze, bo często z tej naszej kontroli wynika więcej szkody, niż pożytku. Jednak w przypadku niebezpiecznych roślin ich monitorowanie i zwalczanie jest konieczne. Choć określanie roślin jako przebiegłych, czy atakujących, może wywoływać uśmiech na twarzy, moim zdaniem nie warto bagatelizować ich możliwości. Szczególnie problematyczne są gatunki inwazyjne, czyli przybysze zza granicy, którzy na tyle dobrze poczuli się w naszym klimacie, iż rozpoczęli podbój nowych terenów, przy okazji wypierając rodzime gatunki. Przedstawicieli takich odmian można spotkać także w okolicach Zbąszynia.


Barszcz Sosnowskiego

O tej roślinie w ostatnich latach zrobiło się bardzo głośno. Głównie za sprawą tego, że jest ona nie tylko niebezpieczna dla krajowych gatunków, ale i dla ludzi. Zawiera bowiem kumaryny - chemiczne związki, które powodują bolesne i trudno gojące się oparzenia na skórze. Spotkanie z barszczem Sosnowskiego może więc skończyć się bardzo nieprzyjemnie - szczególnie w słoneczny dzień, gdyż światło dodatkowo nasila objawy poparzenia. Do powstania objawów skórnych nie jest konieczne łamanie, czy wyrywanie rośliny - wystarczy bezpośredni kontakt skóry z barszczem. Z tego względu roślina jest niebezpieczna szczególnie dla dzieci, które nie mają często świadomości, iż liście, kwiaty, czy łodygi, które zerwały, lub w których się bawią, to właśnie feralny barszcz Sosnowskiego.





Barszcz Sosnowskiego przybył do nas i do większości krajów bloku wschodniego z rejonu Kaukazu pod koniec lat 50-tych XX w. Początkowo sądzono, iż barszcz będzie przeznaczany na paszę dla bydła. Uznano również, że świetnie sprawdza się jako roślina miododajna. Wydawało się, że ma same plusy - szybko rośnie, nie jest wymagająca, ma sporą masę. Okazało się jednak, że bydło nie chce jej jeść, a roślina jest szkodliwa. Było już jednak za późno, gdyż barszcz wyprzedził człowieka i rozprzestrzenił się niemal na terenie całego kraju. Problem z tym uciążliwym lokatorem ma nie tylko Polska, ale większość naszych wschodnich sąsiadów. W krajach byłego Związku Radzieckiego roślina nazywana jest "zemstą Stalina", gdyż sprowadzono ją z terenów Kaukazu niedługo przed jego śmiercią.






Barszcz Sosnowskiego upodobał sobie tereny ruderalne, czyli takie obszary, gdzie widać intensywną działalność człowieka. Pobocza dróg, rowy, hałdy, pola, nasypy kolejowe - w tych i w wielu innych miejscach można spotkać ten niebezpieczny gatunek. Rozmnaża się on za pomocą nasion, których niestety wytwarza bardzo znaczne ilości. Stąd właśnie niezwykła ekspansja tej rośliny. W Polsce jest to gatunek zwalczany - jego sprowadzanie do kraju, hodowla, rozmnażanie i sprzedaż jest zabroniona, o ile nie posiadamy specjalnego zezwolenia. Jak do tej pory w walce z barszczem jesteśmy jednak na pozycji przegranej.





Barszcz Sosnowskiego w okolicach Zbąszynia widywałam wielokrotnie. Zdjęcia przedstawiają przedstawicieli tego gatunku rosnących w tym roku w okolicach Zakrzewa. Praktycznie cała pobocze drogi z Zakrzewa do Godziszewa porośnięte było barszczem. W okolicach rowów melioracyjnych rosły okazy znacznie przewyższające człowieka. Mając jednak świadomość jak niebezpieczna to roślina, ograniczyłam się do sfotografowania barszczu rosnącego w dostępnych miejscach. Warto zachować ostrożność - nigdy nie wiadomo kiedy natkniemy się na ten inwazyjny gatunek.


Więcej o Barszczu Sosnowskiego można przeczytać na stronie: http://barszcz-sosnowskiego.pl/
Tutaj natomiast krótki film o barszczu:  https://www.youtube.com/watch?v=PsiBUn25WhY



Kolczurka klapowana

Druga przedstawicielka niechlubnych inwazyjnych gatunków jest pewnie mniej znana. Jeszcze niedawno też nie miałam o niej pojęcia, ale pewnego dnia odkryłam, iż pnie się podstępnie po ogrodowej siatce, która oddziela działkę od rowu melioracyjnego. Mój tata przyglądając się specyficznie wyglądającej roślinie orzekł, że to pindyrynda. Nazwa wywołała moje rozbawienie, ale faktycznie, jest to potoczne określenie rośliny o nazwie bieluń dziędzierzawa. Z tym, że nasza lokatorka nie była bieluniem, ale kolczurką klapowaną - oba gatunki mają podobne owoce, wyglądające jak małe, kolczaste ogórki. Bieluń jest silnie trujący, kolczurka natomiast nie stwarza zagrożenia dla ludzi. Prezentuje się bardzo atrakcyjnie i mogłaby stanowić ładną ozdobę domowego ogródka. Nie można dać się jednak zwieść jej miłemu wyglądowi i przyjaznej nazwie. Dla przyrody stanowi ona duży problem.




Kolczurka klapowana przywędrowała do nas z Ameryki Północnej i natrafiła na przyjazne sobie środowisko. Sprowadzono ją na początku XX w. w celach ozdobnych. Lubi wilgotne miejsca, stąd nic dziwnego, że pojawiła się w okolicy rowu. Jest to roślina pnąca, potrafi opleść drzewa i krzewy, powodując nawet ich obumarcie. Ma charakterystyczne wijące się pędy. Najbardziej specyficzne są jednak owoce tej rośliny. W ich wnętrzu znaleźć można ciemne nasiona, które po otwarciu się owocu wystrzeliwują na zewnątrz. W taki oto sprytny sposób kolczurka zdobywa coraz to nowe terytoria.





Podobnie jak w przypadku barszczu Sosnowskiego, sprowadzanie, hodowla, rozmnażanie i sprzedaż kolczurki klapowanej jest zakazana, o ile nie mamy pozwolenia. To ciekawa i oryginalna roślina. Jesienią i zimą po kolczurce pozostają bardzo ładne suszki. Wszystkie te zalety przyćmiewa jednak fakt, iż unicestwia ona rodzime gatunki i rozprzestrzenia się w sposób całkowicie niekontrolowany. W związku z tym kolczurka szybko opuściła mój płot - na szczęście owoce nie zdążyły się jeszcze otworzyć, więc jest nadzieja, iż jej inwazja zostanie powstrzymana. 






Nawłoć późna i nawłoć kanadyjska

Kolejna roślina inwazyjna to dobrze wszystkim znana nawłoć. Nawet jeżeli nie znamy jej fachowej nazwy, to na pewno widzieliśmy nie raz przy drogach, polach, torach i w wielu innych miejscach roślinę dość dużych rozmiarów z ładnymi, żółtymi kwiatami. To właśnie nawłoć. Do roślin z rodziny nawłoci należy wiele gatunków, jednak jedynie kilka z nich pochodzi rdzennie z Europy. Większość przywędrowała z Ameryki Północnej - i tak jest też z nawłocią późną i nawłocią kanadyjską które powszechnie występują w Polsce.




Nawłoć przywieziono początkowo do ogrodów botanicznych, jako roślinę ozdobną. Szybko rozprzestrzeniła się jednak po całej Europie, gdzie zagraża rodzimym gatunkom. Jest rośliną bardzo ekspansywną. Kwiatostan posiada dużą liczbę nasion, które przenoszone są przez wiatr. W ten sposób nawłoć pojawia się w coraz to nowych miejscach.




Nawłoć jest rośliną miododajną, bardzo lubianą przez pszczoły. Może być również używana jako roślina energetyczna - wartość energetyczna tego gatunku jest porównywalna do wartości energetycznej słomy rzepakowej czy słonecznikowej. Doskonale nadaje się również do suszenia i późniejszego wykorzystywania w bukietach. Mimo tych licznych zalet, jest jednak gatunkiem obcym, który niszczy bioróżnorodność naszego środowiska naturalnego.





Gatunki inwazyjne występują oczywiście nie tylko wśród roślin, ale i pośród zwierząt. Kogo zainteresował ten temat, niech zajrzy na stronę poświęconą szerzej gatunkom obcym w Polsce - można poczytać tam o tym, dlaczego gatunki obce mogą stanowić zagrożenie, a także znaleźć listę takich gatunków i dotyczące ich regulacje prawne.

sobota, 20 września 2014

Pora na muchomory


Mówią, że las jest zielony. To prawda, ale zarazem też zbytnie uproszczenie. Kto bywa w lasie ten wie, że można w nim znaleźć całą paletę kolorów w zależności od pory roku i dnia. Najlepszy malarz nie powstydziłby się takich barw, w jakie stroi się przyroda. Nadchodzi jesień, a wraz z nią zmiana kolorów. I nie chodzi tylko o drzewa i ich barwne liście. Także na ściółce zaczyna się coś dziać...

Z daleka wygląda to tak, jakby nieuważnemu malarzowi wylała się raz po raz czerwona farba. Kolor ten zdecydowanie przykuwa uwagę. Nie bez przyczyny czerwona barwa pojawia się w reklamach. Tym razem nikt jednak nie chce nas do niczego przekonywać, ani nic nam wciskać. Tak po prostu z daleka wygląda elegancki strój pana muchomora.

Czerwony kapelusz i białe kropki - każdy z nas zna ten obrazek już od wczesnego dzieciństwa. Muchomory to z pewnością najbardziej wdzięczne grzyby, pojawiające się w książkach dla dzieci i bajkach. Wystarczy przejść się po przedszkolach, by odkryć, że wiele z grup do których chodzą dzieci nosi zaszczytne miano: Muchomorków. Któż z nas nie zna tego wierszyka: "(...) mam fartuszek z muchomorkiem, do przedszkola chodzę z workiem (...)" To przykład na to, że można być trującym grzybem, a i tak zrobić niesamowitą karierę - dla chcącego nic trudnego.

Muchomor czerwony, bo to o nim mowa, należy do rodziny muchomorowatych, która zawiera bardzo wiele gatunków. Niechlubny kuzyn naszego bohatera - muchomor sromotnikowy - jest przyczyną częstych zatruć u ludzi. Sam muchomor czerwony, choć nie do tego stopnia co jego kuzyn, również jest trujący. Zawiera muskarynę i kwas ibotenowy, które działają toksycznie na organizm człowieka.

Nazwę swą grzyb zawdzięcza środkowi, który dawniej stosowano, by zabijać muchy. Jego częścią miał być właśnie ów grzyb. Skuteczność tego specyfiku pozostaje pod znakiem zapytania, natomiast nazwa się przyjęła - grzyb ciągle (przynajmniej z nazwy) niesie śmierć nieświadomym muchom...

Biały i czerwony - dwie barwy, które często występują w parze. Wie o tym każdy Polak, wie i muchomor. Podczas wędrówek lasem warto wypatrywać jego kapeluszy i choć na moment przenieść się znów w świat dzieciństwa, gdy pod muchomorem mieszkały skrzaty, a złe czarownice ważyły w ogromnych kotłach trucizny z tego grzyba. Pan muchomor ma pewnie w zanadrzu jeszcze niejedną tajemnicę.



 













niedziela, 7 września 2014

Opuszczony dom w Stefanowicach


Na skraju lasu, w pewnej odległości od Stefanowic stoi dom. Ma ściany, drzwi, okna, dach, komin. Do domu prowadzą schody. Na podwórku rosną kasztanowce. Niby zwykły dom, jak każdy inny... ale nie do końca. Ten jest opuszczony.




Jaka jest historia tego budynku, kto w nim mieszkał i przede wszystkim dlaczego już nie mieszka - nie mam pojęcia. Dom stoi w dość odludnej okolicy, choć w pobliżu są zamieszkałe gospodarstwa. Budynek jest spory - w środku musi być duży parter i poddasze. Zbudowany jest z czerwonej cegły, dach pokryty ma szarą dachówką. Z przodu budynek jest mocno zarośnięty, widać jednak główne wejście i dobrze zachowany front domu.










Uwagę przykuwają zachowane zdobienia futryn i ram okiennych. Dom był pewnie kiedyś bardzo ładny, choć moim zdaniem nadal jest co podziwiać. Tęsknię za czasami prostej, estetycznej architektury, z pięknymi detalami i dbałością o wygląd każdego budynku. Wystarczy spojrzeć na dawne chaty, czy domy - kto dziś buduje z taką starannością...










Tylna część domu jest łatwiej dostępna. Zachowały się schody i drzwi od tylnego wyjścia, pomalowane na miodowy kolor. Kłódka zamyka dostęp do wnętrza, okna zabite są deskami. Widać również zejście do piwnicy, dziś zablokowane.














Nie mam natury ryzykanta, więc wnętrze pozostało niespenetrowane. Skoro drzwi i okna są zabite, to z takich czy innych przyczyn nie należy tam wchodzić i myślę, że warto to uszanować. Pomiędzy szparami w oknach i drzwiach widać, iż wnętrze jest raczej puste. Na podłodze leży gruz. W kuchni widać pozostałości po piecu kaflowym. W jednym z pokoi stoi częściowo zniszczone stare drewniane łóżko. Na ścianach widać jeszcze wyraźnie tapety. Szpary są na tyle duże, iż udało się zrobić kilka zdjęć - nie są najlepszej jakości, ale obrazują wnętrze domu.
















Na podwórku stoi studnia, a obok niej żuraw, a w zasadzie podpora żurawia. Dźwignia leży nieopodal pod drzewem, niestety złamana i już przegniła. Widać również pozostałości po czymś, co było być może zbiornikiem na obornik - dziś we wnętrzu rosną drzewa.










Po przeciwnej stronie podwórza stoi budynek gospodarczy - dach jest całkowicie zniszczony, ale zachowały się mury i drzwi do poszczególnych pomieszczeń.





















W obrębie podwórka widać też ślady po jeszcze innych zabudowaniach - pozostały w zasadzie jedynie fundamenty i resztki cegieł, porośnięte mchem.





To bardzo piękne miejsce. Niby ruina, ale ile jest w tej ruinie duszy. Stary, zarośnięty dom, pełen kurzu i pajęczyn. Przede wszystkim pełen jednak tajemnic. Piękna i wytrzymała czerwona cegła, murowane kominy, dach spowity mchem. A dookoła las i szumiące sosny. Wystarczy zamknąć tylko oczy i wyobrazić sobie mieszkających tutaj ludzi. Jak pracowali na pobliskim polu. Jak czerpali świeżą wodę ze studni. Jak wyjeżdżali z domu do miasta, a potem do niego wracali. Jak siadali wieczorami na schodach i patrzyli na gasnące słońce. Świat i ludzie byli wówczas inni. Ale w przyrodzie nic się nie zmieniło. Nadal wstaje świt, a potem zapada zmierzch.
















Może majestatyczne kasztanowce znają odpowiedź na pytanie co się tutaj stało i dlaczego dziś nikt już tu nie mieszka? Śmierć? Choroba? Wyjazd za pracą? Przeprowadzka? A może całkiem inna historia. Szkoda, że nie rozumiem języka drzew - omija mnie tyle ciekawych opowieści...





Opuszczone domy, tylko na pozór nie są zamieszkałe. Lokatorów takich miejsc, można obejrzeć na świetnych zdjęciach fińskiego fotografa Kaia Fagerströma. Fotoreportaż The House in the Woods można zobaczyć tutaj:

czwartek, 4 września 2014

Na grzyby!


Kilka dni deszczu. Potem słońce. I oto są - królowie nadchodzącej jesieni - grzyby. Pogoda sprzyja, nic więc dziwnego, że lasy są pełne grzybiarzy. Ale też jest czego szukać - gdzie człowiek nie spojrzy, tam w zasadzie grzyb. Oczywiście, nie każdy jadalny, bardzo dużo w tym roku muchomorów, ale i podgrzybków prawdziwy urodzaj. Nie pozostaje więc nic innego, jak ruszyć do lasu na spotkanie z brunatnymi kapeluszami.