sobota, 5 października 2019

Słowo na dziś


"Po tym, jak zelżał upał gasnącego lata, przestronne niebo zaczęło przybierać po południu łagodniejsze barwy i pojawił się chłodny wiatr, zapowiadający nadejście jesieni. Liście jeszcze nie pożółkły ani nie opadły z drzew, nie pojawił się też jeszcze ten niejasny lęk, który odczuwamy wobec śmierci przyrody, bo wiemy, że ta śmierć dotyczy i nas. (...) Każda jesień jest bliższa naszej ostatniej jesieni - i to samo dotyczy wiosny lub lata, jednak jesień, będąc taką, jaką jest, przypomina nam, że wszystko ma kres, o czym łatwo zapominamy, przyglądając się światu wiosną lub latem".


                         Fernando Pessoa - Księga niepokoju spisana przez Bernarda 
Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie





sobota, 28 września 2019

Drewniany kościół w Chlastawie


Drewniane świątynie mają swój urok - zazwyczaj to niewielkie, wiejskie kościółki, pachnące rozgrzanym w słońcu drewnem i skrywające ciekawe historie. Jeden z takich właśnie kościółków znajduje się w Chlastawie, niewielkiej wsi położonej w gminie Zbąszynek, o której pierwsza wzmianka pojawiła się już w 1418 roku. Tuż przy drodze z Babimostu, w centrum wsi, wznosi się drewniana świątynia wraz z dzwonnicą. 












W miejscu, gdzie obecnie wnosi się kościół, w XVI wieku istniała kaplica, która zgodnie z informacjami zawartymi w księdze kościelnej, została spalona. Istniejąca obecnie świątynia została wybudowana w 1637 r. jako zbór protestancki. Fundatorem świątyni był ówczesny właściciel wsi Radislaus Miesitschka, a kościół należał do tzw. kościołów granicznych, które miały umożliwić udział w nabożeństwach m.in. prześladowanym protestantom ze Śląska. W 1655 r. świątynia została splądrowana przez wojska brandenburskie. 











Na początku XX wieku podupadająca świątynia przeszła gruntowną renowację oraz rozbudowę dzięki funduszom ówczesnego właściciela wsi - Seweryna Zakrzewskiego. Po II Wojnie Światowej  zbór protestancki został przejęty przez katolików i początkowo funkcjonował jako kościół filialny parafii w Kosieczynie. Obecnie kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Chlastawie jest filią parafii w Zbąszynku. 













Jest to kościół jednonawowy, wzniesiony na ceglanej podmurówce, na planie krzyża i zbudowany z drewna modrzewiowego. Zarówno świątynia jak i dzwonnica kryte są gontem. Wnętrze kościoła obejrzeć można podczas nabożeństw - więźba dachowa wsparta jest na jednym, ozdobnie rzeźbionym słupie. Wewnątrz znajdują się również ludowe malowidła z motywami roślinnymi, a także loża kolatorska. W otoczeniu kościółka położony był dawniej cmentarz. do dziś zachowało się jedynie kilka nowszych nagrobków oraz stary drzewostan porastający niegdyś miejsce pochówku. 















Przy drodze do kościółka znajduje się również kapliczka z figurką Matki Boskiej, która czuwa nad świątynią oraz przyległym terenem. Lipy rosnące wokół kościoła przyciągają owady, a w modrzewiowych deskach z pewnością wiele z nich znajduje swoje schronienie.












Zabytkowa świątynia w Chlastawie, choć oczywiście przez lata remontowana i odnawiana, zachowała swój dawny charakter. Dotknęły ją zmiany w historii, kulturze, a wreszcie w wyznawanej wierze. Choć pierwotnie służyła protestantom, dziś zbierają się w niej wierni katoliccy. Drewniana wieża góruje nad wioską i niechaj tak pozostanie na kolejne wieki historii...









O historii kościółka w Chlastawie można więcej przeczytać na stronie internetowej parafii w Zbąszynku:

albo na stronie Lubuskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków:

niedziela, 26 maja 2019

Uroczysko


Niepozorna droga przez las z Perzyn do Nowej Wsi Zbąskiej. Po obu stronach szosy świeża, majowa zieleń, wszystko aż pachnie po niedawnych deszczach, a w powietrzu słychać śpiew ptaków. Przez konary drzew prześwituje słońce i błękit nieba. Pięknie? Pewnie że pięknie. Może być jednak jeszcze piękniej, bowiem zza drzew prześwitują jakieś plamy żółci i bieli, a słońce iskrzy się w stojącej wodzie. Czas na przystanek, pora zobaczyć uroczysko.












Miejsce to nazwałam uroczyskiem na moje własne potrzeby - oficjalnie nie posiada takiej nazwy. Nie wiem, czy posiada jakąkolwiek nazwę - to po prostu zagłębienie terenu położone w lesie przy szosie i z tej szosy widoczne. Myślę jednak, że mało kto je zauważa, a nawet jeśli komuś w aucie mignie jakaś żółć i biel pomiędzy drzewami, to pewnie pomknie dalej, do tylu ważnych spraw... Podobnie koło tego miejsca przemknąć można na rowerze, a nawet przejść obojętnie na pieszo, w końcu to jakieś wiosenne kwiatki i tyle... Kto by się tym interesował... Zainteresowałam się. Dzięki tej ciekawości trafiłam choć na moment do bardzo pięknego świata, tak dalekiego od tych wszystkich wielkich, ważnych i pilnych spraw...












Podmokły teren pełen żółtych kosaćców (czy jak kto woli irysów) oraz drobnych białych kwiatków, które zidentyfikowałam jako okrężnicę bagienną. Miejsce to widziałam już w różnych porach roku, nie spodziewałam się jednak, że w maju może mnie zaskoczyć tak cudowną szatą. Ostatnie opady, a następnie kilka ciepłych dni sprawiło, że trafiłam w idealny moment, by podziwiać to małe uroczysko w pełnej krasie. Gdy spostrzegłam taki widok nie mogłam znaleźć innego słowa, niż właśnie: uroczysko. Na żywo dużo piękniejsze niż na zdjęciach...












Ktoś powie - no dobrze, może i nawet ładne te żółte kwiaty, ale trujące (tak, kosaćce są trujące), a te białe takie jakieś małe, nie ma czym się zachwycać i jeszcze na jakieś bagna trzeba się pchać, a poza tym jakie to uroczysko ma znaczenie. Może nie ma żadnego. Oczywiście dla natury kwitnięcie tych kwiatów i podmokły teren mają znaczenie, ale część przyrody zwana człowiekiem wszędzie chce szukać dodatkowych znaczeń, zajmować się tylko sprawami ważnymi i poważnymi. Kwiaty zakwitły, a potem przekwitną - może nie ma to dla niektórych żadnego znaczenia. Ja jednak, wśród tych wszystkich ważnych i wielkich spraw, tak odległych od samozwańczego uroczyska, lubię sobie pomyśleć, że jest takie miejsce, gdzie w spokoju śpiewają ptaki, a nieniepokojone wzrokiem tych, którym tak śpieszno, pięknie kwitną irysy i okrężnica. Miejsce, gdzie można się zatrzymać, któremu można nadać własną nazwę i do którego można potem w myślach wracać. Taka myśl, w ogromnym i pędzącym świecie, może czasem przynieść spokój. 














O tym miejscu w zupełnie innej odsłonie pisałam już wcześniej tutaj: https://zbaszynprzedmiescie.blogspot.com/2015/04/lesne-rozlewisko.html

niedziela, 12 maja 2019

Zostawić ślad


Naukowcy odkryli w Birmie bursztyn, w którym zachowała się stonoga sprzed około 99 milionów lat. To nie pierwsze tego typu doniesienie - bursztyn tak doskonale potrafi ocalić przeszłość. Małe stworzonko uwięzione w kropli żywicy 99 milionów lat temu - zupełnie niewyobrażalna perspektywa...

A gdyby tak dostać się do ogromnej kropli żywicy i przetrwać, na przekór przemijaniu, zagrać na nosie zegarom i kalendarzom... Człowiek ocalony w pięknym, mieniącym się światłem bursztynie. Co powiedzieliby o mnie po latach? 

Chyba każdy chciałby żyć tak, by coś po nim zostało. Jakieś dobro, by przetrwała pamięć. By nie marnować cennego czasu. By wiedzieć, co robić... Być pewnym jak drzewo, które od samego początku wie, że musi rosnąć. To jego główny cel - piąć się ku górze, ku słońcu, przegonić innych w walce o światło. Rozwijać się, głęboko zapuścić korzenie. Być pewnym jak kos, który nie ma wątpliwości, że musi znaleźć pożywienie, znaleźć schronienie, a wszystko to by przetrwać i móc przedłużyć swój gatunek. Drzewa to wiedzą, nie muszą poszukiwać. Zwierzęta rodzą się z instynktem, który podpowiada im, co czynić. Człowiek natomiast uczy się przez całe życie, po czym odkrywa. że w zasadzie nie wie tego, co najważniejsze... Jak ocalić choć cząstkę siebie, gdy przez place przeciekają całe dni, tygodnie i lata...

Może drzewa i zwierzęta nie mają świadomości, jak niewiele ostatecznie zależy od nich... Może z uporem walczą o to, co podpowiada im natura. A my? Nawet jeśli teoretycznie wiemy, co jest ważne i co jest warte naszych wysiłków, to potem wstajemy i postępujemy często zupełnie sprzecznie z tymi założeniami. Drzewo walczy o wodę i światło. Zwierzę o pożywienie i przetrwanie. My walczymy o to, by ktoś nas zauważył, poświęcił nam choć chwilę, walczymy o spojrzenie, walczymy o to, by być wartymi uczucia, przyjaźni, miłości, walczymy o to, by ktoś nas zapamiętał, by coś po nas przetrwało. Chcemy zostawić po sobie ślad. Wszystko to jednak bardzo złudne, bo szybko nadchodzi fala, która zmywa nasze ślady niczym te pozostawione na nadmorskim brzegu. 

Może każdy z nas niesie ze sobą taki potencjalny bursztyn. Co w nim ostatecznie pozostanie? Jakiś pył? Skrawki materii? Coś wartego uwagi? Czy w bursztynie zmieści się coś poza mną? Czy potrafię zrobić w nim miejsce? Czy bursztyn można poszerzyć uczuciem, nawet takim niedoskonałym, bo ludzkim? Czy zmieści się w nim Ktoś jeszcze? I czy w ogóle będzie chciał się w nim zmieścić? Czy może pozostanę w pięknym miodowym bursztynie, niczym ta stonoga, która od 99 milionów lat trwa w nim sama... 




środa, 17 kwietnia 2019

Tropem bobra


Bobra niełatwo zobaczyć w naturze. Pozostawia jednak po sobie ślady, których nie sposób przeoczyć. I wcale nie chodzi o charakterystyczne tropy bobrzych łap, a znacznie bardziej rzucające się w oczy powalone drzewa. Drzewa, których nie ściął człowiek, a siła bobrzych zębów. Podążając tropem tych niezwykłych budowniczych, można dotrzeć nad leśne bajorko, położone tuż przy drodze ze Strzyżewa do Lutola Mokrego i dalej do Trzciela.












Trudno dziwić się bobrom, że polubiły to miejsce. Nie można powiedzieć o nim, że jest odludne, bo tuż przy zbiorniku wodnym przebiega dość ruchliwa droga. Bobrom wydaje się to jednak nie przeszkadzać, skoro samo otoczenie bajorka jest zadrzewione i trudno dostępne. Jest woda, są wodne rośliny, są drzewa i względny spokój, który raz po raz zaburzają auta poruszające się po szosie. Bobry nie muszą się jednak drogą bardzo kłopotać. O ile nie postanowią przez nią przechodzić, są względnie bezpieczne. Myślę, że niewiele osób dostrzega ten zbiornik wodny, a jeszcze mniej postanawia ruszyć bobrzym tropem i sprawdzić, co nad zbiornikiem słychać...












Okolice bajorka porastają drzewa, przechodzące dalej w las. Same brzegi są pełne krzewów, powalonych drzew i innych przeszkód, które skutecznie utrudniają poruszanie się nie tylko człowiekowi, ale i większym drapieżnikom. Oto idealne miejsce na królestwo bobra. Oczywiście ze zbiornika korzystają pewnie i inne zwierzęta, ale to właśnie obecność bobra jest tutaj najbardziej widoczna.














Skąd to przekonanie o występowaniu w tej okolicy bobrów? Wystarczy przyjrzeć się brzegom bajorka. Przejście tarasują powalone drzewa, u których podstawy widać charakterystyczną bobrzą robotę - ostre zęby pięknie piłują pnie. W ziemi pozostają, jeden przy drugim, jakby zaostrzone ołówki. Dalsza część drzewa, bezwładnie powalona, zaświadcza o sile tych niewielkich wodnych inżynierów. 














Skąd wzięły się bobry w leśnym bajorku? Nie mogę mieć pewności, ale podejrzewam, że przywędrowały z nie tak bardzo odległej od zbiornika rzeki Obry, która płynie w dole lasu, po drugiej stronie szosy. Niebezpieczna to podróż, bo część bobrów ginie pod kołami aut na szosach. Zwłaszcza w nocy są one słabo widoczne, a z pędzącym samochodem nie mają najmniejszych szans. Jak jednak widać, przynajmniej dla części z nich wyprawa skończyła się w tym przypadku pomyślnie i znalazły nowe schronienie. Mogą z niego korzystać, dopóki w bajorku nie wyschnie woda, bądź jego brzegi zupełnie nie zarosną oraz dopóki wokoło jest wystarczająco pokarmu.













Warto czasem ruszyć na wędrówkę. Niekoniecznie musi być to podróż na inny kontynent, czy do innego kraju. Czasem to, co najcenniejsze, jest nieopodal nas. Bobry odkryły w ten sposób nową wspaniałą niszę dla siebie. Ja - ruszając tropem bobra - kolejną przyrodniczą ciekawostkę. 





O bobrach i ich robocie można przeczytać również tutaj: