wtorek, 21 czerwca 2016

Podróżuj, śnij, odkrywaj


Dokładnie dwa lata temu na tym blogu pojawił się pierwszy post. Początek. Był czerwiec, właśnie skończyłam studia i nie do końca wiedziałam, co zrobić z tym dziwnym czasem, w którym tyle się kończy i tyle ma się zacząć...

Wielokrotnie przymierzałam się do stworzenia bloga. Najlepiej o muzyce - to pozwoliłoby połączyć moje dwie pasje, bo jeśli coś wciąga mnie jeszcze bardziej niż pisanie, to jest to właśnie muzyka. I może nawet podjęłabym się tego zadania gdyby nie Niedziela Wielkanocna w 2014 r. Wyjątkowo ciepła niedziela i popołudniowy wypad rowerami do Strzyżewa. We wsi panował niesamowity spokój, wszystko pachniało i zieleniło się. Upojona tą wiosenną atmosferą chodziłam po bruku z przyjaciółką z przedszkolnych czasów i zachwycałam się każdym budynkiem, płotem, kwitnącym drzewem czy wiejskim podwórkiem. Nie potrafię tego opisać, ale ewangelicki cmentarzyk, chochoły z wikliny, łódki nad Obrą, to wszystko absolutnie zawładnęło wówczas moją głową. Pomyślałam, takie mamy piękne okolice, może warto byłoby to jakoś pokazać, opisać. Tyle ciekawych i nieodkrytych miejsc, tyle historii o których mało kto wie. Podróżujemy bardzo daleko, a to, co naprawdę potrafi poruszyć nasze serce, jest tak blisko. Tego dnia, z tego poruszenia  i emocji, zaświtał mi w głowie pomysł.

Po kilku tygodniach wróciłam na cmentarz ewangelicki w Strzyżewie z aparatem. Wtedy jeszcze nie byłam przekonana co z tym zdjęciami zrobię. Kolejny już wypad pozwolił przypomnieć sobie, jak bardzo cenię miarowe tempo roweru, jak bardzo kocham przyrodę i jak bardzo lubię robić zdjęcia. Wszystko zaczęło układać się w całość. Któregoś wieczoru przed zaśnięciem wpadła do głowy nazwa bloga. Potem wystarczyło już tylko poczekać na właściwy moment. Tak oto w czerwcu 2014 r. powstał blog Zbąszyń Przedmieście - powstał, tak jak powinien, czyli od Początku. 

Przez dwa lata sporo się zmieniło. Przejechałam wiele dróg i dotarłam do miejsc, co do których nawet nie przypuszczałam, że istnieją. Wielką pomocą okazały się lokalne przewodniki, ale z jeszcze większą pomocą przyszedł internet. Te dwa lata to nie tylko odkrywanie miejsc, ale też odkrywanie niezwykłych blogów i ludzi z ogromną pasją - bardzo inspirujące doznanie. W głowie mam teraz mapę okolic i dróg, które przemierzyłam. Mapę drzew, zakrętów, wiejskich chałup, porzuconych cmentarzy, pól, lasów. Najpiękniejsze jest to, że mapa ta jest rozwinięta tylko w części. Gdy wybieram jedną drogę od razu czuję jakieś ukłucie, bo inna droga pozostaje niezbadana.

W snach widzę często miejsca, które w rzeczywistości nie istnieją. Jadę drogą którą znam i nagle wyobraźnia płata mi figle, bo w majakach pojawiają się jeziora, których nie ma, rzeki które nie płyną, morze, które nie ma prawa być tak blisko Zbąszynia, romańskie kościoły, meksykańskie domki, okręty... co też mi się nie śniło w tych okolicach... Zamykam oczy i widzę zimowe pejzaże, zachody słońca, las w majowym blasku, granat nieba przed burzą, sarny na polnych drogach, żurawie na łące. To wszystko powraca potem w snach - odpowiednio zmodyfikowane i często doprowadzone do absurdu. Może jednak ten świat istnieje. Może dopiero czeka na odkrycie.

Mierzę się z pustką i małością słów. Nie potrafię opisać tego jak czasem bardzo porusza mnie jakiś widok, jakiś moment, przebłysk światła zza chmur, blask wody, zapach bzu czy rozgrzanych podkładów kolejowych. Zatrzymuję rower, patrzę na krajobraz czując, że dotykam tego, czego nie da się nazwać, nie da się zdefiniować i opisać. Może to brzmi naiwnie, a może egzaltowanie. Nie wiem jak to ująć. Po prostu gdy nadchodzi ten moment, mogłabym godzinami patrzeć i czuć. Czuć - oto słowo klucz. Tymi obrazami, strzępami emocji, nieudolnymi i nieporadnymi słowami zdecydowałam się podzielić.

Rytm roweru uspokaja, pozwala pomyśleć, poukładać sobie w głowie niejedną rzecz. Wyprawy po okolicach nauczyły mnie chyba więcej, niż dalekie, zagraniczne podróże. W drogę wyruszamy także po to, by poznać i sprawdzić siebie. Po tych dwóch latach znam siebie trochę lepiej - zarówno z tej gorszej jak i z tej lepszej strony. Myśl o tym, ile jeszcze zostało do odkrycia, ile ulotnych chwil można złapać, ile mądrości czeka zaklętej w przyrodzie, to wszystko napędza mnie do działania. Setki wspomnień w głowie, które mogą w końcu ułożyć się w całość, emocje, które można wyciszyć, priorytety, którym można nadać właściwą hierarchię. Do przodu, ku słońcu, przez las, przez piach, w kurzu, mierząc się z wiatrem - ciągle jednak ku zrozumieniu, zobaczeniu, dotknięciu, przeżyciu.

Tym, którzy czytają i oglądają - dziękuję. Tym, którzy inspirują - dziękuję podwójnie. Jeśli bywam tu rzadziej, to ze względu na to, że nie można żyć tylko zachwytem nad przyrodą i prowincją. Z przedmieść przemieszczam się do miasta, by pracować, uczyć się i po prostu wieść codzienne życie. I to też jest bardzo ważne. Jednak myśl o tym, że istnieją ciągle miejsca niezbadane, miejsca, do których mogę wrócić, miejsca, gdzie czas biegnie inaczej - ta myśl nie daje mi spokoju i raz po raz każe wybić się z narzuconego rytmu. Efektem tych wybić jest właśnie blog Zbąszyń Przedmieście.

A więc podróżuj, śnij, odkrywaj - słowa Marka Twaina jako dobra wróżba dla samej siebie. Te dwa lata pokazały mi coś, co nie zawsze było dla mnie oczywiste - warto patrzeć w dobrą stronę i warto tej dobrej strony szukać, pomimo wszystko.



Droga z Nowej Wsi Zbąskiej do Kosieczyna.