Gdy jest się dzieckiem, nie trzeba podróżować, cały świat i tak jest na wyciągnięcie ręki. Wszystko takie nowe, świeże, ciekawe i ciągle niezbadane. Mały człowiek pragnie zajrzeć do każdej dziupli w drzewie, zerwać każdy przydrożny badyl, by przekonać się jaki jest w dotyku. Włożyć rękę do ciemnej wody, wskoczyć w dziurę w ziemi, polizać sople wiszące pod dachem. Przeskoczyć przez rów, rzucić w dal żużlem i patrzeć jak upada w piach polnej drogi. Gdy najlepszym przyjacielem jest wiejski kundel, a chmury tworzą układankę na niebie, wschód słońca jest zawsze za późno, a zachód za wcześniej. Chce się po prostu ciągle być w tym świecie - bez końca, bez odpoczynku, zagłębiać się wciąż dalej i dalej.
Zanim zobaczyłam wielki świat, zanim przyszedł czas na wędrówki, poznawanie obcych kultur i miejsc, zanim nastąpiło to wszystko, co zwykle przecież następuje, był Zbąszyń. A nawet nie tyle Zbąszyń, co jego mały wycinek, dom, ogród, potem ulica. Paleta nieskończonych możliwości. Człowiek cieszył się tym, że może biegać, bawił go kształt piłki i to, że toczy się po trawie. Wypatrywanie ptaków śpiewających w koronach drzew, głaskanie bazi pojawiających się na wiosnę, wąchanie każdego kwitnącego kwiatu, wskakiwanie we wszystkie możliwe kałuże. Ciągła eksploracja i jakieś niejasne poczucie, że może istnieją inne miejsca i światy, ale to przecież nieważne.Ważny jest mój świat.
W okolicach znajdowało się wszystko. Dżungla była na poboczu polnych dróg. To tam latem trawa i chwasty osiągały rozmiary mogące skryć czołgające się dziecko. Czołgałam się więc w przekonaniu, że odkrywam nowe krainy i nikt nie może mnie zobaczyć. Stepy były w drodze na plażę we wsi, w której mieszkała babcia. Kawał suchego pola porośnięty lichymi trawami zdawał się falować i rozciągać aż po horyzont. Ocean zastępowało jezioro, a oczy nigdy nie dostrzegały drugiego brzegu. Pustynię tworzyły wydmy położone wśród lasu - można tam było błądzić całymi dniami, ruchome piaski wciągały człowieka, a w krytycznych momentach pojawiała się fatamorgana. Zawsze jednak była oaza, czyli ogród a w nim potężna papierówka z jasnozielonymi owocami. Na niej huśtawka, która szybowała w niebo niczym samolot. Zimą wracając ze szkoły, zdobywało się bieguny i uczestniczyło w wyprawach polarnych. Płytkie błoto stawało się zdradzieckim bagnem, a gałęzie drzew skałą, na którą można się było wspiąć i obserwować z bardzo wysoka całą okolicę.
Dużo później, gdy zobaczyłam prawdziwą pustynię, prawdziwy ocean, prawdziwe góry, oczywiście byłam zaskoczona. Ale miałam też poczucie, że to wszystko już gdzieś było. W mikroskali, ale było, zostało poznane, zdobyte, wyobrażone. I choć rzeczywistość drwiła z moich dawnych pomysłów, to wcale nie utraciłam wiary w to, że te wyobrażone miejsca były prawdziwe. W okolicach Zbąszynia naprawdę był ocean i góry, naprawdę leżał tam biegun północny i rozciągała się dżungla. By jednak to dostrzec, potrzebna była inna perspektywa. Soczewka dzieciństwa.
Autorzy literatury dla dzieci nawet nie wiedzą, że większość ich książek działa się w Zbąszyniu. Opis miasta - więc zbąszyński rynek i kościół, puszcza - więc las ciągnący się nieopodal domu. Tajemniczy ogród - opuszczony sad. Puc, Bursztyn i goście - psy sąsiadów. Szkoła - oczywiście ta zbąszyńska, z tutejszymi nauczycielami, szerokimi korytarzami, kolorowymi klasami i biegającymi dziećmi. Bezludna wyspa - wyrastała nagle na środku Błędna. Tysiące stron książek i tysiące obrazów w głowie - kopiowanych z tego, co człowieka otaczało. Świat rozrastał się w szybkim tempie, widziało się kolejne ulice, kolejne domy, kolejne ciągi pól i drzew - w głowie tworzyła się nowa sceneria. Wydawało się, że znany mi świat jest ogromny. A był to raptem jeden dom, jeden ogród, kilka ulic, część miasta.
Będąc dzieckiem chyba nawet nie przeczuwałam jak bardzo nie da się ogarnąć świata. To, co było nieznane, szybko wypełniała wyobraźnia, tworząc obrazy z tego, co już się pojawiło. Na małym terenie, w zamkniętej przestrzeni, działy się cuda i otwierały się takie furtki, do których dorośli nie mają prawa wstępu. Dziecięca logika, próbowanie świata, dorastanie w jednym z miliardów miejsc. Sęk w tym, że było to miejsce jedyne - gdy byłam dzieckiem, świat dział się tylko tam, gdzie byłam ja i moja wyobraźnia.
Polna szopa w okolicach Leśnych Domków. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz