Szarobury, ponury, pochmurny, deszczowy, wietrzny, z ledwo dostrzegalnym sinym światłem nadszedł grudzień. Powiedzieć tyle, to skrzywdzić ten miesiąc. Czasem widać też słońce, trawa gdzieniegdzie całkiem zielona, poza tym to ten czas, który rozświetla blask choinki, świec i gwiazdy, która wskazuje drogę do Tego, który narodził się w Betlejem. Mimo to, gdy wyjechać za miasto, przedostać się na pola i pustą przestrzeń, grudzień jest taki... brunatny. Brunatny jak goła ziemia uprawna, jak gnijące gdzieniegdzie liście, jak nagie drzewa chronione jedynie korą, jak błotniste ścieżki.
Pośród tej grudniowej brunatności na polu dostrzegłam studnię. Kamienną studnię, jakich setki na polach w okolicy. Standardowo obrośniętą mchem, który odmierza tu mijający czas. Przykrytą pokrywą, ale tak niezupełnie, by jednak uchylić rąbka tajemnicy, pozwolić zajrzeć do środka, spojrzeć w głąb kamiennych kręgów.
Jako dziecko chodziłam z bratem na spacery na pobliskie pola. Pewnego razu stanęliśmy przy podobnej studni, położonej zresztą nieopodal tej dziś opisywanej i spoglądaliśmy na nią. Brat powiedział mi, że to studnia życzeń. Należy wypowiedzieć życzenie, a gdy ze studni wyjdzie biedronka, życzenie się spełni. Nie pamiętam jakie życzenie wówczas wypowiedzieliśmy, ale tamtego razu biedronka, ku mojemu zachwytowi, pojawiła się na pokrywie studni.
Oczywiście brat, starszy i bystrzejszy ode mnie, z pewnością widział to, czego ja nie dostrzegłam, a mianowicie że biedronka zbliża się do pokrywy studni. To zresztą nieważne, naiwnemu kilkulatkowi można wmówić wszystko. Ilekroć jednak od tej pory mijaliśmy tę studnię, czy studnię do niej podobne, wspominaliśmy studnię życzeń. To takie proste, wypowiadasz życzenie, wychodzi biedronka, a na twojej twarzy pojawia się uśmiech. Do dziś widząc takie studnie wracam do opowieści brata. Tym razem nie wypowiedziałam życzenia. Chyba nie wierzyłam w to, że w grudniu pojawi się jakaś zabłąkana biedronka. Trochę lat minęło, trochę mnie we mnie naiwności, choć zdaje się, że nadal ciągle za dużo, trochę mniej wierzę w dziecięce historie, co nie znaczny, że zupełnie straciłam w nie wiarę. Może jednak po prostu zbyt bardzo bałam się, że wypowiem te życzenie, a biedronka nie pojawi się. I zostanę sama w brunatnym krajobrazie, który nie pozostawi już żadnych złudzeń. Te życzenie wydaje się zbyt cenne, by wystawiać je na zimny, grudniowy wiatr. Choć może jednak trzeba było spróbować - kiedy, jeśli nie w grudniu, mogą zdarzać się cuda...
Wygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki za docenienie grudniowych barw. Pozdrawiam!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń